Kolejny piękny dzień w pracy.

Do szefowej działu księgowego przychodzi nowy, 

niemłody już pracownik .

Kiedyś szef obecnie upadłej firmy, 

dziś w ramach redukcji podporządkowany .

Znajomy Prezesa, który w ciężkich czasach 

dał mu biuro, pokój i telefon.

Wydziera się w firmie na wszystkich

co tłumaczy szeptana po kątach informacja

o jego chorobie tarczycy.

Specjalista od wydawania pieniędzy – bez tłumaczenia.

Jak można było przypuścić - zna się na wszystkim.

Został wezwany , bo błędnie wypełnił 

druk delegacji służbowej.

Części dokumentów związanych z podróżą nie dostarczył,  

uznał że nie musi.

Przychodzi wściekły, bo myślał że w obowiązki ma wpisany  

święty spokój .

I asystentki w każdym dziale.

W końcu trudno po tylu latach od pokazywania palcem 

przejść do pracy operacyjnej.

Od drzwi krzyczy:

Wszystko dostarczyłem co było potrzebne. 

Tu jest zła wola. 

W ogóle w tej waszej księgowości to macie burdel.

Szefowa  słucha spokojnie i nagle mówi:

Panie Janku.

Proszę więcej nie porównywać księgowości 

do domu publicznego.

To niestosowne.

W końcu nasze zarobki są zupełnie inne.

Ja pójdę do Prezesa, że w stosunku do mnie 

są jakieś wydumane wymagania i ciągłe przeszkody.

Prezes zrobi z tym porządek-

 dyskutuje coraz bardziej natarczywie.


Jak Pan może to i ja k***a  też.

-szefowa  wybiega trzaskając drzwiami.

Wie, że Prezesa nie ma w gabinecie.

Ale on tego nie wie.


Pan Janek siada spokojnie i dalej z resztą pracowników 

rozmawia już bardziej grzecznie.


W końcu z taką wariatką trzeba ostrożnie.

Komentarze